poniedziałek, 21 lipca 2014

Skażone Chiny - skażony świat?

Dorwałam sierpniowy numer magazynu "Świat wiedzy". I się przeraziłam. Największą moją uwagę przykuł artykuł pt. "Czy to jabłko może zabić?" dotyczący zanieczyszczenia chińskiej żywności.
Musiałam go przeczytać akurat przy jedzeniu stir fry z makaronem udon , pędami bambusa i sosem sojowym (notabene bardzo dobrego) , co raczej nie poprawiło jego smaku. W połowie artykułu mina mi zrzedła a pojedyńcza wstążka makaronu utkwiła w gardle. A pod koniec czytania już nie miałam ochoty na moje chińskie kluseczki.



Import żywności z Chin rośnie w zatrważającym tempie - nawet o kilkanaście procent rocznie. Z tego kraju Polska importuje produkty spożywcze za prawie 1,5 miliarda złotych.Są to głównie ryż , herbata i warzywa.  Co prawda , żywność ta jest bardzo tania , ale jaki jest ukryty koszt? Nasze zdrowie.
Fakty są takie że nawet 70 procent chińskich pól jest skażonych - głównie metalami ciężkimi.
Przyczyny : zanieczyszczenie rzek przez ścieki , spaliny z tysięcy fabryk i PESTYCYDY.
"1,3 miliona ton pestycydów zużywana jest każdego roku przez chińskich rolników - to 6,5 raza więcej, niż wykorzystuje się w całej europie" czytamy w "ŚW". Można powiedzieć że jedzenie dosłownie pływa w chemii.
Do tego kontrola jakości tych produktów pozostawia wiele do życzenia. Często jest ona przeprowadzana bardzo pośpiesznie , a jeszcze częściej wcale. Jest to po prostu cięcie kosztów - zatrudnienie wykwalifikowanych osób oznacza zbyt duże wydatki.


A dużo było afer związanych z zanieczyszczoną żywnością w ostatnich latach.
W maju 2011 w prowincji Jiangsu eksplodowały setki arbuzów. Owoce wybuchły bo zostały spryskane zbyt dużą ilością hormonu wzrostu.
W 2012 jedenaście tysięcy osób w Niemczech zaraziło się norowirusem w wyniku spożycia zakażonych truskawek.
W 2013 roku Niemiecki sanepid wstrzymał dostawy makaronu (!) z Chin , gdyż stwierdzono w nim obecność aluminium.
Jakby tego było mało , wykryto że :
Orzeszki ziemne mogą zawierać trujące aflatoksyny atakujące nerki i wątrobę.
Szpinak jest często skażony bakteriami gnilnymi.
Herbata (O matuchno!) - pestycydy i metale ciężkie.
Mieszkańcy Państwa Środka zaczynają coraz chętniej kupować produkty pochodzące z importu.
Nie dziwię im się - ich własna żywność jest właściwie niezdatna do spożycia.
Nie cierpię marnowania jedzenia ale pędy bambusa wylądowały w koszu.
Od teraz będę wystrzegać się napisu "Mejd in Czajna" jak ognia.
A może trochę przesadzam? Trochę za bardzo mnie poniosło?


3 komentarze:

  1. Hmm, wiesz, najgorsze jest to, że dziś nie masz żadnej gwarancji, że jak np. kupisz droższą sałatę i nie w markecie to ona będzie clear :-( Masakra co się porobiło. W Polsce ogrodnicy niestety także pryskają. Czytałam niedawno na ogrodniczym forum, wypoowiedź włąściciela wielkiej plantacji truskawek, zresztą znanej, który wyraźnie powiedział, że nie ma plantacji bez oprysków, że leje się chemią co najmniej trzy razy i że ... on ze swojej uprawy truskawek nie je. Uprawia włąsne, z dala od tych pryskanych, tylko dla siebie i rodziny. To samo producent pomidorów. Twierdzi, że nic by mu nie wyrosło i nie miałby co sprzedać i że nie ma pomidorów niepryskanych. I tu jest największy ból naszych czasów, że wyrzucisz pędy bambusa, bo mają etykietkę, że z Chin, po czym spożyjesz sobie ze smakiem np. ziemniaczki kupione w pobliskim sklepie czy na bazarze, które sprzedawca zakupił na rynku hurtowym i nawet nie wie skąd one a potem rąbniesz kanapeczkę z pomidorkiem krajowej produkcji :-((((((((((((((((( Masakra. Dokąd ten świat zmierza :-( Pozdrawiam Cię i życzę jak najczystszego jedzonka :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tymi polskimi plantacjami to prawda, wystarczy pojechać w tę część kraju gdzie chociażby są sady owocowe - zapach powietrza mówi sam za siebie ( sama chemia ). Z drugiej strony zaczynam rozumieć rolnika a to dlatego, że od dwóch sezonów jestem właścicielką ogrodu. Pomidory czy ogórki bez oprysku niestety nie przeżyją ( ale nawet opryskane w warunkach domowych mają w porównaniu do kupnych smak nieprzeciętny ). Słodkie owoce bez chemii można spisać na straty - no chyba, że lubi się jabłka, czereśnie czy maliny z mieszkańcami. Dlatego też uważam, że we wszystkim trzeba mieć umiar. Pryskać tak ale bez przesady - dla mnie jabłko czy marchewka nie muszą być piękne, wystarczy aby były smaczne dlatego chętnie zrezygnuje z chemii odpowiadającej za wygląd. A co do żywności azjatyckiej to przyznam, że jestem totalnie zrażona. Niestety czy do końca mamy pewność, że truskawka na śniadaniowym talerzu jest truskawką czy jedynie kolejnym produktem ?? Cóż na szczęście truskawki z własnego ogródka nie wymagają środków chemicznych lecz wody i trochę pracy. Dlatego też każdemu uświadomionemu życzę możliwości posiadania nawet kilku metrów kwadratowych własnego ogródka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam przyjemność posiadania właśnie własnego ogródeczka. W tym roku cieszyłam się bezchemicznymi truskawkami i porzeczkami a teraz czekam na borówki ;-) ale co prawda to prawda - jedyne pewne jedzenie można mieć wyłącznie z własnej uprawy.

      Usuń